Z biegiem czasu myślę sobie, że te najprostsze rzeczy są często tymi najpiękniejszymi. Bardzo często są też właśnie tym, co potrafi prawdziwie uszczęśliwić.
Jestem strasznym wrażliwcem, melancholikiem w dodatku! I gdy myślę o pięknych chwilach, chwilach szczęścia to od razu czuję zapach jesiennej rosy nad Odrą – taką, którą czułam jadąc rowerem do stajni. Myślę o szczęściu i widzę zorzę. Zorzę, którą widziałam będąc na Islandii. Przybrała wtedy kształt feniksa, a potem rozpłynęła się po niebie niczym miód z mlekiem. Słyszę kultowe „With Or Without You” i od razu czuję ciepłą, morską bryzę – przypomina mi się rejs po indonezyjskich wyspach. Albo „Youth”. Wraz z tym utworem widzę wschód słońca nad brzegiem morza, irańskiej wyspy Qeshm. Inną taką muzyczną chwilą szczęścia jest dla mnie rozbrzmiewający utwór Mylo „Emotion 98.6”. Od razu przed oczyma staje mi obraz krajobrazów Norwegii, a w środku czuję, że mogę więcej. Przypomina mi to bowiem trekking na Troltungę. Kiedy to nie wiedziałam jeszcze – i nie wierzyłam – że da się żyć życiem bardziej.
* * *
Moje kochane Valldal to maleńkie miasteczko położone nad fiordem, Storfjordem (choć spotkałam się też z nazwami Norddalsfjorden i Tafjorden), w południowo-środkowej Norwegii, w Møre og Romsdal. Miasteczko i przyległe do niej pomniejsze wioseczki rozciąga się w dolinie (w języku norweskim dalen to dolina) o niemal tej samej nazwie, w Valldalen – znanej w całym kraju z truskawek. O tak. Najpyszniejsze truskawki norweskie rosną właśnie w tu, w dolinie.
To dokładnie półmetek drogi do Geiranger i do Trollstigen. To jedno z tych miejsc, które na drodze do większych atrakcji po prostu się omija. Tak właśnie postępują tysiące turystów przecinających Skandynawię swoimi motocyklami, kamperami lub wynajętymi samochodami. Czasem zdarzy się, że zatrzymają się na nocleg. Bo akurat ostatni prom odpłynął. Nie przyglądają się, nie poznają dokładnie miejsca. Ale może to nie jest TO COŚ dla większości z nich?
Ja za Valldal tęsknie bardzo, niemal codziennie. Na tym chyba polega też podróżowanie. Na tęsknieniu za dużą liczbą miejsc, tych odwiedzonych, ale także tych, które dopiero odwiedzone zostaną. I na poznawaniu miejsca nie czasem, tylko własnymi emocjami. A moje emocje w Valldal bardzo się pobudziły.
O matko, ile patosu. Wybaczcie, Norwegia tak na mnie działa.


W Valldal spędziłam 3 miesiące.
To za mało. Wciąż chciałam więcej, a gdy tylko poczułam, że zbliża się koniec ogarniał mnie przeogromny smutek. Wiem, że czasem nie ma innej opcji. Czasem nie chce poznawać się bardziej i od pierwszych chwil wiemy, że to nie to. Ale czasem nawet lata spędzone gdzieś, wciąż nie są wystarczające. I w serduchu pozostaje ciągła tęsknota.
* * *

Czasem pozwalam tak przenikać muzyce przez daną chwilę.
Valldal też ma swój, mój dźwięk. Właściwie to kilka – i to bardzo specyficznych. Od ciężkich rapsów, do których tańczyłyśmy sobie z Sylwią pół dnia, przez norweskie feministyczne hip-hopy, aż na pięknych i podniosłych nutach skończywszy. Odpalcie sobie zatem załączoną muzykę i tylko z nią oglądajcie zdjęcia we wpisie.
Tak właśnie dla mnie brzmi norweska przestrzeń i Valldal. Przypomina mi się to niesamowicie czyste, wspaniałe powietrze, las, niesamowita przyroda, cudowny widok na skąpane we mgle góry, moją kochaną Ormulę, na zatokę fiordu. Dla mnie to utwór szczęścia.
No i macie znowu patos.
W Valldal najbardziej podobało mi się to, że mogłam naprawdę codziennie obserwować sobie wszystko dookoła, te góry, fiord – i za każdym razem widok był zupełnie inny, a jednocześnie ten sam, znany. Oj jak bardzo brakuje mi go, gdy spoglądam przez okno, aż nie umiem wyrazić.

* * *
Ponieważ o najważniejszych rzeczach, osobach, miejscach, wydarzeniach – ogólnie o wszystkim, co najważniejsze – mówi się najciężej, muszę Was zmartwić i nie opowiem o Valldal aż tyle ile bym chciała. No bo też jak opowiedzieć o tym wszystkim?!
Że Sylwia mnie niesamowicie zainspirowała swoim treningiem na aerial silku, że kochałam Valldal i codziennie wyłaziłam do lasu albo nad fiord, prawie wcale nie siedziałam przed komputerem, że spełniłam marzenie o pływaniu po fiordzie kajakiem (i łódką!), że dokarmiałam koty, uczyłam się norweskiego, puszczałam bańki mydlane w porcie i pracując na stacji poznawałam masę osób, podróżników.
Że przypadły również się zdarzały – choćby fakt, że naderwałam sobie mięsień w nodze, który goił mi się kolejne kilka miesięcy, że zgubiłam się na szlaku na Ormulę…
Że Norwegia to dla mnie też kraj odwiedzin. Poza wieloma couchsurferami, których o dziwo nie ja przyjmowałam, a moja współlokatorka, Valldal odwiedzili też Krzysiek z Sylwią z Xpress Tour, których przygody od dawana obserwowałam i o których tysiące razy słyszałam przez masę wspólnych znajomych i Wrocław. I w końcu tu, w Norwegii udało się spotkać! Do Valldal przyjechał też i inny Krzysiek, którego też dotychczas znałam tylko z opowieści i z jego cudnych zdjęć.


Sylwia na aerial silku – uwielbiam!


Dwie Sylwie i Krzysiek z Xpress Tour

Więc powiedzcie – jak to wszystko opowiedzieć? I z drugiej strony – kto chciałby to wszystko czytać?
Zamiast czytać cudze przygody proponuję przeżywać sobie na swój sposób własne – i znaleźć swoje Valldal.
* * *
Ja o Valldal jeszcze napiszę jeden tekst, sumujący co można porabiać w okolicy, o szlakach, atrakcjach, dlaczego warto, jak dojechać i gdzie się zatrzymać. Ten wpis potraktujcie trochę mniej przewodnikowo, a bardziej emocjonalnie, uczuciowo. Miałam nadzieję, że w tym roku uda mi się powrócić do Valldal, jednak los miał dla mnie inne plany – o nich dowiecie się niebawem, ale sama nie mogę uwierzyć, że tak ma wyglądać najbliższe kilka miesięcy.

Jestem i ja z bukietem! Fot. Sylwia Wilk